Skip to main content

Aby pokonać wroga, daj mu imię. Współuzależnienie to nie wyrok!

„Terapia przetasowuje priorytety, układa je, uczy od nowa komunikacji, pokazuje, że warto dbać o siebie, o swoje wartości. Tak naprawdę naprawia to, co zostało źle zbudowane w dzieciństwie”. Jak objawia się współuzależnienie w rodzinach nałogowych hazardzistów? Jak je rozpoznać i co robić, gdy okaże się, że długi to nie jedyna konsekwencja wizyt w kasynie? O tym mówi nam Barbara Wojewódzka, psychoterapeutka uzależnień i kierownik Dziennego Oddziału Leczenia Uzależnień w Centrum Medycznym Multimed w Gnieźnie.

Ewa Bukowiecka-Janik: Myśląc o objawach współuzależnienia w rodzinach alkoholowych od razu przychodzą mi do głowy sytuacje w stylu chowania po kątach butelek, śledzenie męża w drodze do baru i obwąchiwanie go po powrocie. Jak objawia się współuzależnienie żon nałogowych hazardzistów?

Barbara Wojewódzka: Bardzo podobnie. Jedyna różnica to taka, że hazard to nie substancja, więc jeśli nałogowy gracz wraca na „haju” żona nie może go wyczuć. Widzi jednak różnice w zachowaniu, wyczuwa jego zmieniony nastrój. Nałogowi hazardziści pod wpływem adrenaliny mogą zachowywać się jak narkomani pod wpływem pobudzających narkotyków. To wywołuje emocjonalny chaos i burzy poczucie bezpieczeństwa. Bliscy nie wiedzą, co się dzieje, więc nie wiedzą też, jak reagować. Popadający w nałóg i kłopoty hazardzista staje się zamknięty w sobie, wycofuje się z życia rodzinnego, unika rozmów i zwierzeń. Żony nałogowych hazardzistów często na początku myślą, że są zdradzane, szukają odpowiedzi, a jednocześnie boją się zapytać wprost, bo wiedzą, że jakakolwiek będzie odpowiedź, okaże się trudna. Poza tym rodzinom i żonom udziela się nastrój. Lęk i samotność wiszą w powietrzu.

E.B.-J.: Ale czy to przypadkiem nie jest naturalne? Kiedy mój partner jest nieszczęśliwy, mnie również nie jest do śmiechu…

B.W.: Oczywiście, ale jest granica między empatią a współuzależnieniem. Osoby zdrowe, ale empatyczne są jednak autonomiczne emocjonalnie i to je różni od osób współuzależnionych. Wspóuzależnienie polega na tym, że człowiek zlewa się z tą drugą, wikłającą osobą. Poza tym w przypadku osób związanych z nałogowymi hazardzistami nie rozmawia się otwarcie o problemach, nawet się do tego nie dąży i to jest bardzo toksyczne. Ich problem jest niezidentyfikowany, przez co trudniejszy do pokonania. To walka z nieznanym demonem.

E.B.-J.: Czyli warto go nazwać, by go pokonać?

B.W.: Tak, kiedy nazwiemy problem po imieniu, zmniejszy się. Niestety w wielu przypadkach to następuje dopiero, gdy do drzwi zapuka komornik i wyjdą na jaw długi nałogowego hazardzisty.

E.B.-J.: Co się wtedy dzieje?

B.W.: Są różne scenariusze. Rodzina często rzuca się na spłatę długów w nadziei, że to zamknie sprawę i wszystko wróci do normy. Jednak to tylko wierzchołek góry lodowej, a samo spłacanie czyichś długów jest typowym objawem współuzależnienia. To branie na siebie odpowiedzialności za czyjeś błędy.

E.B.-J.: Ale czy nie jest trochę tak, że w małżeństwie pieniądze są wspólne, więc i kłopoty finansowe są wspólne?

B.W.: Skoro tak to i decyzje powinny być wspólne. A żaden uzależniony hazardzista się z żoną nie umawia, że pożyczy w „chwilówce” kilka tysięcy na granie… To była jego decyzja, która ściągnęła kłopoty na całą rodzinę, ale to nie oznacza, że teraz cała rodzina ma te kłopoty „odkręcać”. Myślenie osób współuzależnionych, że spłacą dług i będzie z głowy po pierwsze świadczy o tym, że nie przyjmują do wiadomości, że ich bliski jest chory. Po drugie – budują iluzję, że mają oni wpływ na uzależnionego. A nie mają żadnego. Jedyne, co mogą zrobić to zgłosić się na terapię dla osób współuzależnionych i w ten sposób pomóc w uzdrowieniu sytuacji.

E.B.-J.: Na czym w tym wypadku polega takie „uzdrowienie”?

B.W.: Chodzi o to, że dzięki terapii bliscy uzależnionego będą mogli rozbroić „zainfekowane”  mechanizmy. Zaczną dostrzegać, co funkcjonuje nie tak jak powinno, w jakich sytuacjach zachowują się w sposób, który wspiera nałóg. Bo zachowania nadkontrolne takimi właśnie są. Tak naprawdę pogrążają rodzinę i chorego. Terapia uczy, jak tych błędów nie popełniać.

E.B.-J.: Spotkałam się wiele razy z rozczarowaniem rodzin osób uzależnionych, które wynikało z faktu, że zostali zachęceni do leczenia właśnie tym argumentem – że to uzdrowi ich relacje rodzinne, a w rzeczywistości było albo gorzej, albo całkiem bez skutku.

B.W.: Zdarza się, że terapia naprawia związek, ale nie ma na to reguły. To najczęściej przypadki, w których leczą się obie strony. Często  bywa tak, że związki się rozpadają pod wpływem terapii, jeśli korzysta z niej tylko osoba współuzależniona. Wychodzenie ze współuzależnienia to nauka oceniania rzeczywistości taką, jaka jest i bywa, że prawda rozczarowuje. Obnażone zostają fakty, które w oczach niektórych żon dyskwalifikują dalsze życie z osobą uzależnioną lub czynią je tak trudnym, że jest ono po prostu nie do zniesienia. Niestety żony i partnerki uzależnionych hazardzistów często decydują się na terapię tylko dlatego, że leczenie się w tym samym ośrodku co uzależniony daje im iluzyjne poczucie kontroli nad tym, jak przebiega ich proces leczenia. Fakt, że jest inaczej, wychodzi na jaw dopiero później i wówczas może pojawić się rozczarowanie.

E.B.-J.: Czy terapia współuzależnienia to trudne doświadczenie?

B.W.: Bardzo. Osoby wychodzące ze współuzależnienia mają tak samo trudne zadanie, jak osoby uzależnione, które się leczą. W obu przypadkach działają te same mechanizmy, tyle że współuzależnionym bardzo trudno jest zrozumieć, że robią źle. Bo przecież chcieli dobrze. Osoby uzależnione miewają wyrzuty sumienia z powodu swojego grania czy picia, a współuzależnione, kiedy po raz kolejny ratują uzależnionego z opresji, nie. Ich motywacja jest bardzo szlachetna, a potrzeba kontroli tak silna, że całkowicie przysłania im konsekwencje ich działań, czyli to, że w ten sposób dają sygnał uzależnionemu: „graj sobie, ja cię i tak uratuję” i pogrążają go w nałogu. Poza tym osoby współuzależnione na terapii dowiadują się o sobie wielu niewygodnych rzeczy.

E.B.-J.: Na przykład?

B.W.: Na przykład, że nadkontrola to nie troska, lecz sposób na zminimalizowanie lęku. Zachowania nadkontrolne wynikają z egoistycznej chęci poprawienia swojego samopoczucia – dodania sobie otuchy, udowodnienia, że mamy moc sprawczą, że coś od nas zależy. To nie jest zarzut, to logiczne wytłumaczenie – jeśli kobieta przez całe życie cierpi, bo czuje się niedoceniona i bylejaka to wszędzie szuka okazji, by ten deficyt emocjonalny zapełnić. Ratowanie uzależnionego z opresji to doskonała okazja, by poprawić sobie samoocenę. W ten sposób we współuzależnieniu realizuje się mechanizm nałogowego regulowania uczuć.

E.B.-J.: Czyli intencje to nie miłość i troska, lecz chęć czucia się lepiej z samą sobą…

B.W.: Niestety tak, co nie oznacza, że każda współuzależniona żona, która tak postępuje, nie kocha swojego męża. Miłość to jedno, choroba to drugie. Terapia to zdecydowanie test dla uczucia. Często kobiety nie mogą pogodzić się z faktem, że mogły zareagować wcześniej i zorientować się w sytuacji, bo ich mąż niejednokrotnie zachowywał się podejrzanie w kwestiach finansowych, np. przynosił nagle dużą sumę do domu w gotówce i mówił, że zarobił, a tak naprawdę np. wygrał w kasynie. A ona zamiast zgłębić temat, zainteresować się, zbywała go mówiąc „rób tak, żeby było dobrze”. Są kobiety, które przywyczajają się do życia w luksusie i oczekują od swoich partnerów, że będą zarabiać duże pieniądze bez refleksji nad tym, z czym to zarabianie się wiąże i bez podejrzeń, że może to nie praca, lecz tak naprawdę nałogowa gra. To budowanie poczucia własnej wartości na zasobach portfela podzielają też hazardziści – lubią chwalić się tym, ile przegrali, bo to pokazuje, ile kiedyś mieli pieniędzy, że byli zamożni, że stać ich było, by tyle przegrać. Żony uzależnionych hazardzistów, które sprowadzają problem męża do spłacenia długów, nie tylko same łapią się za portfel, by uratować domowy budżet, ale też nie widzą, że problem leży głębiej. Mam wielu pacjentów, których żony tolerują, że ci chodzą na terapię, która wymaga zaangażowania (także czasowego), ale niecierpliwią się z powodu braku pieniędzy. Nadal oczekują szybkiego uregulowania problemów finansowych, a zwyczajnie nie jest łatwo pogodzić obie sprawy.

E.B.-J.: Postawa takiej osoby raczej nie kojarzy mi się ani z miłością ani z cechami osoby współuzależnienej…

B.W.: Bo nie każde uczucie jest w stanie przetrwać próbę i nie każda żona nałogowego hazardzisty wykazuje cechy współuzależnienia. Jeśli kobieta pochodzi z rodziny, w której nie było poważnych dysfunkcji i zdarzy się, że zakocha się w mężczyźnie uzależnionym, to zareaguje zupełnie inaczej niż osoba z tendencjami do współuzależnienia.

E.B.-J.: Inaczej, czyli jak?

B.W.: Przede wszystkim nie rzuci mu się od razu na pomoc, tylko ze świadomością, że uzależnienie to choroba, którą się leczy, będzie oczekiwała, że on takie kroki ku zdrowieniu podejmie. A jeśli on będzie chciał terapii uniknąć to prędzej zdecyduje się na rozstanie niż obsesyjne ratowanie swojego związku. Ponoszenie odpowiedzialności za swoje czyny, także te, których dopuszczamy się w wyniku uzależnienia, to zdrowy fundament dla związku. Wyobraźmy sobie, że kobieta takie oczekiwania pod wpływem terapii wpółuzależnienia stawia swojemu uzależnionemu mężowi. Po latach spłacania jego długów i odciążania go z konsekwencji nałogu, nagle zmienia front. To może podziałać na niego mobilizująco, ale może też pogrążyć ten związek.

E.B.-J.: Czyli terapia to nie tylko próba uczucia, ale i obnażenie kiepskich fundamentów związku.

B.W.: Tak. Często też leczą się oboje, by się ratować, a po czasie obojgu opadają z oczu klapki, które założyło im uzależnienie oraz współuzależnienie i z kryzysu zamiast razem wychodzą osobno. Terapia przetasowuje priorytety, układa je, uczy od nowa komunikacji, pokazuje, że warto dbać o siebie, o swoje wartości. Tak naprawdę naprawia to, co zostało źle zbudowane w dzieciństwie. Dlatego osoby pochodzące z domów, w których rozmawiało się o problemach otwarcie, nie było przemocy ani fizycznej, ani psychicznej, rodzice dbali o to, by dziecko czuło się dobrze, bezpiecznie, wspierali je, gdy miało kłopoty czy cierpiało z powodu kompleksów, nie mają tendencji do współuzależnienia.

E.B.-J.: Kiedy tak Pani mówi próbuję wśród swoich znajomych znaleźć osobę, która „bez szwanku” na zdrowiu psychicznym wyszła z domu rodzinnego i prawdę mówiąc nikt nie przychodzi mi do głowy… Każdy coś ma – a to zaniżoną samoocenę, a to brak pewności siebie…

B.W.: Tak, ale to nie oznacza, że takie osoby od razu po zakochaniu się w osobie uzależnionej wpadną w sidła współuzależnienia. To jest jednak zaburzenie, które ma swoje „wymagania”. Przede wszystkim muszą wystąpić trzy podstawowe mechanizmy, które charakteryzują również uzależnienie, czyli mechanizm nałogowej regulacji uczuć, iluzji i zaprzeczenia oraz rozdwojonego JA. Nie każdy, kto ma obniżoną samoocenę, automatycznie bierze na siebie winę za to, co mu się  przytrafia, nie każdy, kto ma kłopot z komunikacją nie będzie w stanie mówić o swoich uczuciach czy prosić o pomoc itd.

E.B.-J.: A czy zdarza się, że sposoby manipulacji osób uzależnionych są tak skuteczne, że wikłają również odporne psychicznie, stabilne osoby?

B.W.: Oczywiście, jest to możliwe. Współuzależnienie może rozwinąć się na podstawie jednego niewielkiego deficytu, jednak jakaś postawa musi być. Wystarczy obniżona samoocena czy wpojony w procesie wychowania altruizm. Osoby uzależnione szukają czułych punktów i w nie uderzają manipulacyjnymi zagrywkami. Oczywiście nie robią tego celowo, lecz pod wpływem nałogu. Jednak takie zachowanie powoduje, że stan tej drugiej osoby się pogarsza i coraz bardziej staje się ona uwikłana.

E.B.-J.: Jakie zachowania powinny zapalić nam czerwoną lampkę?

B.W.: Początki mogą być bardzo niewinne, wręcz niezauważalne. Na przykład kwestia empatii, o której wspomniałam na początku: kiedy jedno ma problem, denerwują się oboje – to naturalne. Jednak, jeśli po czasie okazuje się, że tylko jedno z nich skupia na sobie całą uwagę i energię rodziny, powinna nam się zapalić czerwona lampka. W zdrowych małżeństwach ta uwaga skupiana jest naprzemiennie na różnych członkach rodziny. W rodzinach osób uzależnionych zawsze to nałogowiec rozdaje karty.

E.B.-J.: Co doradziłaby pani osobom, które podczas lektury tego tekstu odkryły u siebie niepokojące objawy współuzależnienia?

B.W.: Żeby zadbały o siebie i zgłosiły się na terapię. Być może scenariusz rozpadu związku, który zdarza się pod wpływem leczenia jednej ze stron brzmi jak groźba, ale wcale nie musi tak się stać! Jest mnóstwo kobiet, które dzięki leczeniu rozwiązały problemy zatruwające nie tylko ich związek, ale samopoczucie i to jeszcze w czasach, gdy nie spotkały na swej drodze nałogowca. Budowanie samoświadomości skutkuje nie tylko zdrowszą relacją z partnerem, ale przede wszystkim umiejętnością rozpoznawania swoich uczuć, nazywania ich, a tym samym prowadzi do umiejętnego zaspakajania swoich pragnień. I tak jak nie ma reguł co do scenariusza dalszych losów małżeństw z osobami uzależnionymi, tak jedno jest pewne – dzięki terapii, czy z partnerem czy bez, kobiety te stają się zwyczajnie szczęśliwsze, bardziej świadome siebie.

E.B.-J.: Dziękuję za rozmowę.

Barbara Wojewódzka – certyfikowana specjalistka psychoterapii uzależnień. Członkini Krakowskiego Stowarzyszenia Terapeutów Uzależnień w Gnieźnie. Prowadzi terapię osób uzaleznionych od alkoholu, narkotyków, hazardu oraz Internetu, a także osób współuzależnionych i Dorosłych Dzieci Alkoholików. Opracowała autorski program leczenia patologicznych graczy. Autorka artykułów, broszur i poradników dotyczących hazardu.

Rozmawiała Ewa Bukowiecka – Janik
Współpraca: Dorota Bąk