Skip to main content

Hazard w spódnicy, czyli jakie są kobiety hazardzistki

Są zadbane, wykształcone, pracują w banku lub na giełdzie. Mają do czynienia z pieniędzmi – widzą jak zamożni ludzie pomnażają swój majątek i one też by tak chciały. Nie mają zbyt dużych oszczędności, ale najpierw postanawiają wykorzystać to, co jest w zasięgu ich ręki. – Jedna kobieta zaczyna grać na giełdzie, druga w zakładach bukmacherskich, jeszcze inna w totolotka – wylicza Karina Stasiak, certyfikowany specjalista terapii uzależnień, kierownik Oddziału Leczenia Uzależnień w Klinice Wolmed w Dubiu. – Na automatach kobiety grają bardzo rzadko – do pubów chodzą raczej mężczyźni. Kobieta, jeśli już do nich trafi, to dopiero wtedy, gdy większe pieniądze są już poza jej zasięgiem. Gdy jest w stanie zdobyć już tylko parę złotych, które może wrzucić do jednorękiego bandyty… Kobieta hazardzistka… Jaka jest?

Teresa, lat 50. Od kilku lat pracuje w kolekturze totolotka. Mężatka, ma nastoletnią córkę. Poczucie, że coś w jej życiu jest nie tak wzbiera w niej od dawna. O jakiegoś czasu pogarszają się jej relacje z mężem. Ma poczucie, że nie będzie już lepiej, chciałaby odejść, ale nie ma gdzie się podziać. Tymczasem totolotek ogłasza kolejne kumulacje – 6, 8, 12 milionów złotych do wygrania… Potem ktoś trafia „szóstkę”… Teresa wie, że to łut szczęścia, ale kupony są na wyciągnięcie ręki. Gdyby wygrała, kupiłaby dom, wyprowadziła się z córką i zaczęła wszystko od nowa… Jej wyobrażenie o nowym, lepszym życiu towarzyszy jej w każdej minucie dnia. I zaczyna grać. „Puszcza” kupony na „chybił trafił”, najpierw po kilka tygodniowo, potem nawet kilkadziesiąt. Zarabia niedużo, więc pieniądze na kupony szybko się kończą. Dziennie wydaje na granie 600-700 złotych. Pieniądze pożycza więc, pod różnymi pretekstami, od całej rodziny, przyjaciół, po 2-3 tysiące złotych. Potem bierze kredyt, żeby to spłacić, 20-30 tysięcy złotych. Nie jest w stanie oddać wszystkich zobowiązań, więc gra jeszcze więcej, z myślą, że wreszcie musi się udać wygrać. Powstaje błędne koło. Pieniędzy wciąż brakuje, więc zaczyna grać za gotówkę wpłacaną przez klientów. I dopiero wtedy, gdy w pracy wszystko wychodzi na jaw i zaczynają ją ścigać za długi, a mąż grozi rozwodem, dociera do niej, co tak naprawdę się dzieje. Jest załamana, ma myśli samobójcze i wreszcie próbuje odebrać sobie życie. Łyka tabletki, ale w porę odnajduje ją córka. Teresa trafia na leczenie psychiatryczne do szpitala. Lekarz i terapeuta odkrywają, że za targnięciem się na swoje życie stoi uzależnienie od hazardu. Wtedy rozpoczyna się wielomiesięczna terapia.

Agnieszka, lat 35. Wykształcenie wyższe bankowe, od wielu lat z powodzeniem gra na giełdzie. Znacząco podnosi się stopa życiowa jej rodziny. Kupują nowe przedmioty, na wiele mogą sobie pozwolić, jeżdżą na drogie wycieczki. Agnieszka inwestuje na giełdzie przy pełnej aprobacie męża, wręcz jest przez niego dopingowana. Kolejne miesiące mijają jej w przeświadczeniu, że ma talent do grania, swoistą intuicję, dzięki której majątek będzie wzrastał, ku uciesze jej i całej rodziny. W sytuacji, gdy zaczyna grać coraz częściej, wcale się do tego nie przyznaje. Bo nie zawsze udaje się wygrać. Zdarza się przeinwestować i stracić wcale niemałe pieniądze. Ma dosyć narcystyczną osobowość, wstydzi się swojej porażki. Postanawia odzyskać stracone pieniądze, zapożycza się, inwestuje na giełdzie i… traci wszystko. Tak wpada w pętlę pożyczania kolejnych sum, intensywnego grania, przegrywania i zaciągania coraz potężniejszych długów. Prosi o pomoc rodzinę – ta odpowiada na jej potrzeby finansowe, ale Agnieszka znowu gra zbyt agresywnie i traci wszystko. Teraz jej dług przekroczył już kilkaset tysięcy złotych… Kobieta jest przerażona, w domu trójka małych dzieci, a ona w finansowych tarapatach, będąca kłębkiem nerwów. Ciągle płacze, jest agresywna, zupełnie nie radzi sobie z emocjami. Zaczyna do niej docierać, że to jej obstawianie, próba wygrania za wszelką cenę, świadczą o ogromnym problemie. Na razie uważa, że to problem ekonomiczny, spowodowany przez jej błędne spekulacje i rozważania. Prosi rodziców o pomoc. Biorą kredyty, by pomóc spłacić jej długi. Zabraniają jej grać na giełdzie. Kobieta zaczyna więc chodzić do bukmachera, obstawia zakłady i już widzi, że nie ważne jest, w co będzie grać. Po prostu bezwzględnie musi to robić… Dociera do niej, że nie może przestać, że jest uzależniona. I wreszcie zdaje sobie sprawę z tego, że bez terapii sama nie jest w stanie sobie z tym problemem poradzić.

W kierunku patologicznego hazardu

Kobieta hazardzistka liczy na to, że wiedza, jaką posiada z racji wykształcenia oraz wykonywanej pracy pozwoli jej wygrywać. A co ją do tego popycha? – Motywacja do grania u kobiet jest podobna – mówi Karina Stasiak. – Przede wszystkim to chęć podniesienia domowego budżetu. Kobieta myśli o wygranej jako możliwości zrealizowania jej osobistych celów. Gdy pochodzi z niezamożnej rodziny wreszcie chce żyć na pewnym poziomie. Często jest to też związane z chęcią podniesienia własnej wartości. Podłożem tych marzeń są niejednokrotnie problemy rodzinne. Gdy kobieta żyje w niespełnionym związku, jest sfrustrowana, marzy, by jej życie wyglądało lepiej. Perspektywa wygranych pieniędzy jest dla niej synonimem szczęścia. Szarpią nią wewnętrzne konflikty, czuje się niekochana i nieszczęśliwa – i ta wielka wygrana to sposób, by odmienić swoje życie. Czasami też jedyny, by uwolnić się od męża tyrana. Nie potrafi inaczej, więc wyobraża sobie, że wygra i nagle – tylko dzięki temu – naprawi całe swoje życie. Zaczyna więc grać. Zdarza się jej wygrać, co tylko nakręca cały proces. Skoro udało się raz i drugi, to czemu miałoby nie udać się i po raz trzeci? Chce więcej i więcej… Są również hazardzistki, które stają się zakupoholiczkami. Maja duże pieniądze z wygranych, które chcą ukryć przed mężem czy partnerem i robią zakupy. Często kupują rzeczy, których wcale nie potrzebują.

Brak umiaru i chęć odgrywania się drogą do upadku

Jak w każdym uzależnieniu w pewnym momencie musi dojść do utraty kontroli. Gra staje się  bardziej chaotyczna i kobieta zaczyna przegrywać. Załamuje się. Przypomina sobie chwile, w których wygrywała i pojawia się mechanizm odgrywania się. Jest podekscytowana, podniecona, bo może teraz przyszedł ten moment na wielką wygraną? – To są ogromne emocje, bardzo silna potrzeba ich zaspokojenia – mówi terapeutka. – I chociaż w tle jest jeszcze chęć wygranej, to kobieta jest już na takim etapie, że gra głównie dla emocji, dla tego ogromnego podniecenia. Dochodzi do tak dużego wydzielania adrenaliny, serotoniny, że mózg zaczyna być od tego uzależniony, od tych biochemicznych zmian, które w nim zachodzą. Wszyscy hazardziści tęsknią za tym i wciąż dążą do tego, by takiego rodzaju podniecenia doświadczyć. I to bez względu na to, czy grają kobiety, czy mężczyźni. One też nie uzależniają się szybciej, po prostu grają w inny sposób. Sięgają po taki rodzaj gry, który jest dla nich dostępny, a przede wszystkim – da im tak potrzebne i wyczekiwane silne emocje. – kontynuuje Karina Stasiak.

Taki stan rzeczy – to ogromne podniecenie, silna potrzeba grania, ale wciąż pod kontrolą i w granicach rozsądku – nie trwa wiecznie. Wreszcie musi dojść do upadku. Nawet na samo dno. – Jak w każdym uzależnieniu upadek na dno wygląda dramatycznie – tłumaczy Karina Stasiak. – Kobiety hazardzistki grają przez wiele godzin. Zaniedbują dzieci, zaburzają domowy budżet, zaniedbują swój wygląd. Często są tak zadłużone, że jedyne, na co je stać, to granie w kiepskich lokalach. Siedzą tam godzinami, grają mimo to, że chce im się siku, nie wychodzą jednak do toalety, załatwiają się na miejscu… Nie opuszczają go nawet wtedy, gdy dostaną miesiączkę: potrzeba grania jest tak ogromna, że nic nie jest w stanie jej przerwać, o ile są oczywiście pieniądze. Natomiast gdy ich nie ma, to chcą je zdobyć za wszelka cenę. A w tym potrafią się strasznie zatracić – nawet kraść czy uprawiać seks z przypadkowymi mężczyznami… W zdobywaniu pieniędzy mogą posunąć się naprawdę daleko. Trafiają przy tym na mężczyzn, którzy na ich uzależnieniu będą bazować i wykorzystywać do swoich celów, np. seksualnie.

W tym czasie dług urasta do niebotycznych rozmiarów, rodzina zaczyna się rozpadać. Mąż grozi odebraniem dzieci. Sprawa o wyłudzenie albo malwersację trafia do sądu. Kobiecie hazardzistce grozi kara więzienia. A przecież ona tylko chciała się odegrać, musiała zdobyć pieniądze, żeby wygrać i spłacić długi… To znów się nie powiodło.

Terapia i odbicie się od dna

Motywacja do podjęcia leczenia u kobiet hazardzistek nie wynika z samej potrzeby pozbycia się nałogu. Bo gdy do uzależnionej dociera powaga sytuacji, w niektórych przypadkach jest to wręcz osiągnięcie dna, to jest ona w takich tarapatach, z których sama nie jest w stanie wyjść. I to one w głównej mierze napędzają ją do leczenia. Chęć pozbycia się długów bez generowania kolejnych, opieka nad dziećmi, które chce odebrać jej mąż, zachowanie dobrej posady, z której szef chce ją wyrzucić… Kobieta hazardzistka ma do tego przeświadczenie, że wystarczy zacząć się leczyć, zapracować sobie na społeczne zaufanie, by móc w tajemnicy wciąż grać. W zdumienie wprawia ją diagnoza, że musi przestać to robić. A przecież tylko podczas terapii będzie w stanie wypracować nowe zachowania, odzyskać pewność siebie, własną wolę i wreszcie – świadomie decydować o swoim życiu.  A w nim nie będzie już miejsca na trudny do opanowania przymus grania. – Kobieta przekonuje więc wszystkich, że jest chora, ale chce się leczyć – mówi K. Stasiak. – Decyzja często wynika też z cierpienia i niemożności zniesienia dłużej tego, co się dzieje. Zaczyna terapię, najpierw stacjonarną, później ambulatoryjną. Leczenie trwa nawet kilkanaście miesięcy. Terapeuta pracuje nie tylko nad tym, by walczyć ją z uzależnienia od hazardu, ale też by poprawić jej poczucie własnej wartości, z kolei ona sama – także nad poprawą relacji w rodzinie, odzyskaniem zaufania u męża, dzieci, rodziców.

Karina Stasiak – Kierownik Oddziału Leczenia Uzależnień w Klinice Wolmed. Certyfikowany specjalista terapii uzależnień, praktyk – mistrz NLP. Od wielu lat pracuje z osobami uzależnionymi. Posiada certyfikat z zakresu EEG Biofeedback.

Autor: Dorota Bąk

Współpraca: Marzena Andrzejczak, Klinika Wolmed