Skip to main content

„Trudno wyjść z tej sieci kłamstw”. Historia Kamili

„Byłam w amoku. Nie potrafię dziś inaczej tego opisać. Tylko siedząc przed automatem przez chwilę miałam poczucie równowagi. I obojętnie czy wygrywałam, czy przegrywałam, to błędne koło nałogu ruszało ponownie.” Poznajcie historię Kamili, która jest uzależniona od hazardu.

Redakcja: Kamila, co Ci dawało granie?

Kamila: To był haj. Tym bardziej, że w pewnym momencie łączyłam granie z narkotykami i alkoholem. Życie w ciągłym biegu, ciągłe problemy, długi… Ale musiałam grać, a aby mieć siłę na skombinowanie pieniędzy na swój nałóg, stawiałam się na nogi biorąc różne psychostymulanty. Grałam prawie codziennie, choć oczywiście po kolejnej porażce, wstydzie i poczuciu winy obiecywałam sobie, że to już ostatni raz. Że nigdy więcej. I żeby zagłuszyć poczucie winy, piłam. Tak wyglądał ostatni rok mojego życia, zanim podjęłam terapię.

Pamiętasz swój pierwszy raz?

Jasne. To było zwykłe wyjście z mężem i znajomymi do kasyna. Wcześniej kasyno widziałam tylko w amerykańskich filmach. Kojarzyło mi się z bogactwem, ale i blichtrem. I weszłam w to, a raczej wpadłam, jak śliwka w kompot. Pierwsza malutka wygrana dała mi tak ogromnego kopa, zastrzyk energii i jakiegoś dowartościowania, że w zasadzie każde kolejne spotkanie ze znajomymi kończyłam w kasynie. Sama. Bo oni rozchodzili się po domach, a mi było wciąż mało.

Kiedy się zorientowałaś, że coś jest nie tak?

Oczywiście dużo później, niż wszyscy inni. Pamiętam, że po tym pierwszym razie w kasynie mój były mąż, bo niestety nasze małżeństwo nie przetrwało, powiedział, że w moim oczach widział coś, czego wcześniej nie dostrzegał. Obróciliśmy to wtedy w żart. Żałuję, bo już wtedy to był ten moment, aby powiedzieć „stop”.

Początkowo graliśmy razem, on traktował to jako zabawę, dla mnie gra przeradzała się w coś, co mnie napędzało. Kiedy powiedział „koniec”, zaczęły się kłótnie, moje samotne wychodzenie wieczorami, niby na piwo czy wino ze znajomymi, które kończyło się na graniu. Bo ja nigdy nie miałam dość. A kiedy na kasyno nie było mnie już stać, grałam na automatach. Najpierw co któryś wieczór, a potem w ciągu dnia, bo tych wieczorów na grze robiło się tak wiele, że nie miałam już jak skłamać, że znów gdzieś wychodzę. Miałam z tym o tyle łatwo, że wtedy nie pracowałam. Na dom i życie zarabiał mąż. I dość długo udawało mi się utrzymać moje granie w tajemnicy, bo miałam swoje oszczędności. Przegrałam cały spadek, który zostawiła mi babcia. Przegrałam to wszystko, do czego ona dochodziła przez całe życie, dzięki swojej pracy, poświęceniu. Gdy o tym myślę, to zwyczajnie chce mi się wyć. W toku terapii przerabiałam to wiele razy, ten gniew i nienawiść do siebie. Ale to jest tak silne i niemal namacalne…

Musi być Ci trudno o tym opowiadać.

Wiesz co, ilekroć o tym wszystkim myślę, to w zasadzie widzę jedno, wielkie życie w kłamstwie, kręceniu, ciągłym napięciu. A jednocześnie, gdy był jakiś krótki moment, że to napięcie znikało, to czułam się w tym tak nieswojo, że natychmiast prowokowałam jakąś kłótnię, żeby tylko czuć tamten stan. Bo to on wyzwalał to wszystko, co było później, czyli branie, granie, picie. Mniej więcej takie tłumaczenie, w telegraficznym skrócie: kolejny raz przegrałam, jest mi źle, to się napiję, żeby poczuć się lepiej, albo tego nie czuć. A po chwili znów muszę iść grać, bo teraz to mi się uda na pewno, ale znów nie mam siły, ani pieniędzy, więc się naćpam, żeby mieć siłę to wszystko zorganizować. Jakiś obłęd. Masakra.

Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale w pewnym momencie to moje życie tak mnie zaczęło męczyć, uwierać i zżerać od środka, że w którejś kłótni wykrzyczałam mężowi, co się dzieje i gdzie spędzam czas. Myślałam, że udaje mi się go cały czas oszukiwać, że jestem w tym tak dobra, że wszystko się układa tak, jak ja tego chcę. A ja oszukiwałam tylko samą siebie. On już to wtedy o wszystkim wiedział.

I wtedy podjęłaś terapię?

Nie, skąd. Wtedy mąż powiedział, że odchodzi, a ja nawet się z tego ucieszyłam, bo wtedy uważałam, że już nic nas nie łączy. A mi oczywiście otwierało to możliwość dalszego grania. Tylko bez potrzeby ciągłego kłamania. Tak wtedy to widziałam. I to już była równia pochyła. Nie chcę za bardzo o tym opowiadać. Natomiast spadając w końcu dotknęłam mojego dna. Jest w Internecie film, który pokazuje ptaka w procesie uzależnienia (przyp. red: https://www.youtube.com/watch?v=HUngLgGRJpo ) i ja tak wiele razy obiłam sobie tyłek, ale jakoś udawało mi się wstać. Aż w końcu się nie udało. Przed sobą widziałam tylko dwie opcje: śmierć albo terapia.

I wybrałaś terapię.

Nawet wtedy nie był to tak oczywisty wybór. Bo w uzależnieniu żyjesz w ciągłym kłamstwie, oszukiwaniu siebie samego. Nie widzisz konsekwencji, nie słyszysz osób, które są jeszcze wokół. Dla mnie liczył się tylko ten stan przed grą i w jej trakcie. I szybko pierwszą terapię zakończyłam na własne życzenie. Wyszłam z ośrodka i chwilę później zaliczyłam wpadkę, która przeciągnęła się o kolejne 3 miesiące. Wtedy dopiero upadłam na samo dno. Nie było co zbierać. A jednak znów się podniosłam. W ogromnym poczuciu wstydu wróciłam na tę samą terapię. Ale wtedy dokonała się we mnie jakaś zmiana. Zaczęłam korzystać z tego, co mówiły inne osoby uzależnione, przeglądałam się w ich historiach, jak w lustrze. Przez pierwszy etap leczenie poznawałam, czym jest uzależnienie, a jednocześnie pracowałam nad sobą. Bo to jest tak, że mechanizmy uzależnienia są takie same u wszystkich, ale każdy ma różne trudności, nad którymi pracuje indywidualnie z własnym terapeutą. Po sześciu miesiącach ośrodka niby byłam gotowa, żeby wyjść na zewnątrz i wrócić do rzeczywistości. Pamiętam paraliżujący mnie wtedy strach. No i wyszłam. Od tamtej pory minęły 2 lata. Nadal pracuję nad sobą, mam świetnego psychoterapeutę, a gdy czuję, że wraca mi myślenie sprzed lat, biegnę na mityng dla Anonimowych Hazardzistów. Bo dziś wiem, że niemówienie o tym, co się dzieje w mojej głowie, jest moim gwoździem do trumny.

Masz coś, czego żałujesz najbardziej?

Wiesz co, żałuję czasu, który straciłam. Bo nie chodzi tu o te wszystkie przegrane pieniądze, choć oczywiście trudno mi się pogodzić z tym, że w taki sposób przekreśliłam osiągnięcia mojej babci.  Natomiast pieniądze można odzyskać, czasu niestety nie. Mam 41 lat, nie mam ani męża, ani dziecka, a rodzina była dla mnie zawsze największą wartością. Na moim horyzoncie pojawił się ostatnio ktoś, kto staje mi się bliższy. Oczywiście powiedziałam mu o mojej przeszłości. I szczęśliwie nie uciekł (śmiech). Więc może jeszcze los się do mnie uśmiechnie. Może jeszcze będę miała fart. Ale już nie w grze, a we własnym życiu.

Tego Ci życzę. I dziękuję Co za tę rozmowę.

Również dziękuję. Wiesz, niech choć przeczyta to jedna osoba, której moja historia otworzy oczy, a poczuję, że to wszystko miało jakiś sens.

Fot. Adobe Stock