Skip to main content

„Malałem w swoich oczach, a pracą odbudowywałem swój autorytet”. Historia Michała

Michał jest prawnikiem. Już w liceum wiedział, że chce nim zostać. Czytanie o niezwykłych decyzjach sądów i zawiłych przypadkach było jego pasją. Do swojej roli przygotowywał się rzetelnie i długo. Niestety dziś ta rola jest jego jedyną, a pasja zamieniła się w przymus.

O Michale zawsze mówiono, że jest dzieckiem o wielkiej moralności. W relacjach z rówieśnikami zawsze uczciwość stawiał na pierwszym miejscu. Jednak rodzice śmiali się, że będzie politykiem – w dyskusji zawsze potrafił obrócić kota ogonem.

– Od swojej pierwszej dziewczyny usłyszałem, że urodziłem się dorosły. Chodziło jej o to, że zawsze zachowywałem się odpowiedzialnie. Byłem rozsądny, uczciwy. Nie wdawałem się w plotki czy sytuacje typowe dla nastolatków – ryzykowne. Tłumiłem to, miałem wiele kompleksów, które starałem się przykryć wielką wiedzą. Niestety wiem to dopiero dziś – opowiada Michał.

Pracoholik od małego
Jako chłopiec najwięcej czasu poświęcał na naukę. Rodzice byli z niego dumni. Zawsze powtarzali, powszechnie znane rodzicielskie frazesy – że wykształcenie to podstawa. Że tylko z dyplomami i osiągnięciami będzie kimś. – W domu nie brakowało ciepłych uczuć, jednak najwięcej pozytywnych emocji wzbudzały we mnie chwile, gdy rodzice byli dumni z moich osiągnięć. Tylko że oni wtedy nie odpuszczali. Mówili: „skoro wygrałeś konkurs, wygrasz też olimpiadę”, zamiast: „zasługujesz na przerwę” – wspomina mężczyzna.

W ten sposób Michałowi mijały lata edukacji. Jego życie uczuciowe utwierdzało go w przekonaniu, że tylko o sukcesy w postaci dyplomów warto się starać. W liceum zakochał się bez pamięci w dziewczynie, która nie odwzajemniała jego uczuć. Miał kolegów, jednak nie potrafił im imponować, a czuł, że powinien. Potrzebował błyszczeć i udawało mu się to tylko w szkole.

– Kiedy Ewa po raz kolejny dała mi nadzieję, a potem mnie rzuciła, uciekłem w naukę i pracę. To było już na studiach. Od momentu jej odejścia nie liczyło się nic innego. Jednak wiem, że sam nie potrafiłem o nią zadbać. Ona narzekała na to, na co potem narzekała moja żona – że nie robimy nic razem. Nie wychodzimy. Dla mnie prawo, które studiowałem, było najważniejsze. Kiedy zbliżało się kolokwium, nie byłem w stanie wyjść nawet na jedno piwo. Kiedy były egzaminy nie wychodziłem nawet do sklepu – jedzenie zamawiałem na wynos – opowiada Michał.

Teraz mężczyzna wie, że jego problem ma korzenie w dalekiej przeszłości. Zauważa, że przegapił sporo symptomów niezdrowego podejścia do pracy, a one pojawiały się już, kiedy miał 20 lat.

Pasmo sukcesów
Michał rzucił się w wir nauki i pracy i natychmiast zaczął odnosić sukcesy. Studia skończył z samymi piątkami, na aplikację dostał się za pierwszym razem. – Czułem, że rosnę, że to, co robię, ma sens. Imponowałem ludziom, konsultowałem różne sprawy pro bono. Byłem w swoim żywiole, gdy ktoś prosił o pomoc. Nie widziałem tego, że nie umiem o niczym innym rozmawiać i że wszystkie relacje, jakie nawiązuję, wynikają z pracy. Dostałem pracę w kancelarii i w wieku 27 lat byłem już autorytetem dla wielu – opowiada Michał.

Wówczas jego tryb życia nikogo nie niepokoił. Rodzice nadal byli zachwyceni, że syn zarabia i ma wysoki status społeczny. Jednak przez wiele lat spędzonych wyłącznie nad książkami i przed komputerem Michał poczuł, że coraz bardziej doskwiera mu samotność. – Uświadomiłem to sobie, gdy kilka razy przy okazji spraw, które prowadziłem, spotykałem fajne dziewczyny, próbowałem je jakoś poderwać i te relacje nigdy nie wychodziły poza obszar relacji służbowych. Zaczęło mnie to frustrować – wyznaje.

Mąż „idealny”
Michał poznał Kasię przez starych znajomych z rodzinnego miasteczka. Dziewczyna z prowincji, z dobrego domu, dość nieśmiała odnalazła w Michale bratnią duszę. – Moja żona jest skromna i pracowita. Bardzo szanowała to, co robię. Spodobało mi się jej podejście do życia. Jest pragmatyczna i rozsądna, jak ja – mówi Michał.

Kasia śmiała się, że spotkała ideał. Byli w dobrym momencie życia, by założyć rodzinę, mieli pracę, pieniądze, mieszkanie. Po roku związku Michał się oświadczył, po kolejnym roku wzięli ślub, a niedługo potem Kasia zaszła w ciążę. Pierwsze dziecko było planowane. Drugie, które urodziło się raptem rok później, już nie.

– Moja żona źle zniosła urlop macierzyński, chciała wrócić do pracy. Wtedy dowiedziała się, że jest w kolejnej ciąży. To ją załamało, a ja jej nie rozumiałem. Zarabiałem dużo, nie musiała pracować. Nawet nie chciałem, by tak było, bo czułem dyskomfort, gdy wychodziła z domu i spotykała się z ludźmi. Do momentu, gdy zaszła w drugą ciążę, układało się między nami dobrze, potem Kasia się zmieniła – opowiada Michał.

Jak się okazuje, Kasia tłumiła frustrację, czuła się samotna i to podwójnie. Stan odosobnienia odczuwa wiele kobiet, które decydują się zostać z dzieckiem w domu, jednak ona nie miała towarzystwa również we własnym mężu, nigdy. – Kiedy nie było dzieci, nie przeszkadzało jej, że dużo pracuję. Siedziałem w kancelarii do 21, a potem jeszcze w domu otwierałem komputer. Tak żyłem przez lata i ona też, bo studiowała medycynę. To była nasza normalność. Gdy urodził się Jaś, nie zmieniła oczekiwań, sądziłem, że jest w porządku. Potem nagle pojawiły się pretensje – zwierza się mężczyzna.

Praca jak kochanka
Michał codziennie słyszał od żony, że jest fatalnym ojcem, bo nie zajmuje się dziećmi. Sam nie potrafił odnaleźć się w tej roli. Słyszał też, że jest złym mężem, bo nie rozumie uczuć żony, nie szanuje ich i widzi tylko pracę i sprawy kancelarii. – Nie rozumiałem tych oczekiwań. Nagle Kasia zaczęła mi mówić, że chce wychodzić do kina czy z dziećmi na basen. Dziwiło mnie to wszystko. Czułem pustkę i wielką potrzebę ucieczki. Mówiłem, żeby szła sama. To wydawało mi się takie głupie w obliczu tego, czym zajmuję się w pracy.

Kolejne dwa lata minęły na awanturach i wspomnianych ucieczkach do pracy. Michał nie przyjmował żadnych argumentów. Prawo było dla niego bardziej fascynujące niż wszystko inne, jednak granice między pasją a uzależnieniem już dawno zostały zatarte. – Czułem, że jeśli położę się spać, a nie dokończę jakiegoś pisma, to będę kiepski. Zawsze chciałem robić wszystko najlepiej. Kiedy Kasia zaczęła na mnie naciskać, ta potrzeba jeszcze wzrosła. Sam przed sobą wymyślałem wymówki, by po raz kolejny jej odmówić i zająć się czytaniem jakiegoś kodeksu. Byłem atakowany i czułem, że ona może mieć rację. Malałem w swoich oczach i próbowałem pracą odbudować ten autorytet – tłumaczy Michał.

Niestety o tym, że to rozwiązanie doprowadzi do katastrofy, Michał przekonał się dopiero w życiu. Kasia w końcu się wyprowadziła. – Dowiedziałem się o tym dwa dni po fakcie! Bo tak byłem zajęty sprawami kancelarii… Jej wyprowadzka mną wstrząsnęła. Odeszła w taki sam sposób jak Ewa – po prostu zniknęła z mojej uporządkowanej rzeczywistości. Nagle zrobiło się cicho, mógłbym spokojnie wrócić do pracy, ale nie mogłem. To już nie było to samo. Nie udawało mi się zasypać tej pustki…

Michał bardzo długo miał opory, by skorzystać z pomocy psychologa. Od zawsze twierdził, że psychologia urąga medycynie. Że nie nauka, a przecież tak poważny człowiek jak on nie może sobie pozwolić na słabości i taką „kompromitację”. – Do terapii skłoniło mnie spotkanie ze znajomym lekarzem, któremu po kilku kieliszkach opowiedziałem co nieco o moim życiu. To on mi pierwszy powiedział: „stary, ty chyba przeginasz z tą pracą”. Potem interweniowała moja mama. Wtedy jakoś dostrzegłem, że „nie mam życia”. Ludzie podróżują, mają różne zajęcia, bawią się ze swoimi dziećmi, a ja ciągle pogrążony jestem w chaosie uczuć i w pracy – opowiada Michał.
Aktualnie mężczyzna jest w terapii behawioralno-poznawczej. – „Przerobiliśmy” już mój związek z pracą. Teraz wciąż odkrywam, że to, co we mnie siedzi i zmusza do pracy, jest we mnie od zawsze i ma związek z wychowaniem. Bardzo nie chcę popełnić tego błędu, wychowując własne dzieci i chciałbym odzyskać rodzinę oraz miłość do bycia prawnikiem – mówi Michał.

Fot: Freddie Marriage, Unsplash.com