Skip to main content

Była żoną, chwilę później kochanką z Tindera. Historia uzależnienia Marzeny

– W Tindera wsiąknęłam jak woda w gąbkę. Spodobało mi się to „polubianie”. Cały czas mój „licznik” bił na plus. Miałam „branie”… To bardzo mocno działa na samoocenę. Nagle z takiej szarej myszki stałam się atrakcyjną kobietą – przyznaje 37-letnia Marzena. Aplikację kasowała wiele razy. Wytrzymywała kilka dni i ponownie ją instalowała. Całkowicie zatraciła się w internetowym randkowaniu, które niemal zniszczyło jej małżeństwo. Poznajcie historię Marzeny.

Redakcja: Pamiętasz od czego się zaczęło?

Marzena: Oczywiście. Pierwszy raz weszłam na Tindera „dla śmiechu”. Bawiłyśmy się z koleżanką na jej profilu. Przeglądałyśmy zdjęcia facetów z okolicy i łapałyśmy „matche”. Ona była singielką, ja – w długoletnim związku i świeżo po ślubie. To były takie wygłupy… No i ta zabawa przerodziła się u mnie w coś bardzo niebezpiecznego. Założyłam własne konto, dodałam fajną fotkę i…  zatraciłam się w tym błyskawicznie. W chwilę, z żony stałam się internetową „kochanką” innych facetów.

Zastanawiałaś się, dlaczego tak się stało?

Pewne odpowiedzi przyniosła terapia, ale nie będę odkrywcza. Miałam niskie poczucie własnej wartości. Nie czułam się ani wartościową osobą, ani spełnioną kobietą. Wiecznie szukałam czegoś nowego, chciałam więcej, ale bałam się po to sięgnąć. Taka trochę szara myszka.

Kiedy analizowałam swoje życie, doszłam do wniosku, że nie byłam w pełni szczęśliwa. Miałam mężczyznę u boku, który mnie kochał, ale czasem nie układało nam się dobrze – jak to w związkach. Winiłam go za różne nasze problemy. Ale problemem nie był on, tylko te moje wygórowane wymagania. Miewaliśmy inne wizje czy spojrzenia na wiele spraw. Jednak oczywiście to mnie nie usprawiedliwia, bo kontaktując się z innymi mężczyznami przez Tindera czułam się tak, jakbym zdradzała Michała i nasz związek.

Co Tinder Ci dawał?

Może zacznę od tego, jak ten portal działa – łatwiej będzie zrozumieć, co mi dawał.

Tinder łączy ludzi na podstawie wieku, orientacji seksualnej i odległości, jaka ich dzieli. Wszystko to podajesz w swoim profilu. Wyświetlają ci się zdjęcia wybranych osób, następnie – przesuwając zdjęcie w prawo na „tak” (like) i w lewo na „nie” (nope) – wzajemnie polubiamy swoje profile. Jeśli obie strony dają „lajka”, to wówczas powstaje „match”. Tinder kojarzy nas w parę. Jeśli chcesz mieć dodatkowe opcje, to niestety musisz za nie sporo zapłacić. Ja wykupiłam wszystkie możliwe pakiety…

No i spodobało mi się to „polubianie”. Cały czas mój „licznik” bił na plus. Miałam „branie”… To bardzo mocno działa na samoocenę. Nagle z takiej szarej myszki stałam się atrakcyjną kobietą. No i pisali do mnie bardzo atrakcyjni mężczyźni.

Internet daje możliwość bycia nieco kimś innym. Co prawda nie wrzucałam na Tindera nieprawdziwych zdjęć, ale w rozmowie online można czasem pokazać się z innej, lepszej, strony – jest to dużo prostsze niż w realu. Łatwo można być choć trochę fajniejszym, ciekawszym, atrakcyjniejszym…

Na początku, przez kilka miesięcy, randkowałam z wieloma facetami jednocześnie. To była taka zabawa, small talk, czyli rozmowa o niczym, trochę seksu online. Z mojego doświadczenia wynika, że na Tinderze duża część mężczyzn jest tylko z tego powodu – dla seksu. Szukają dziewczyn na jedną noc. Taka niezobowiązująca zabawa w stylu „sex-friends” czy – jak kto woli – „one night stand”. Nigdy się na to w realu nie zdecydowałam. Chociaż faktycznie spotkałam się z kilkoma facetami na kawę.

Później jednak zaczęłam się w to coraz bardziej wkręcać, wchodzić całą sobą. Poznałam wielu naprawdę interesujących mężczyzn, po przejściach, z którymi bardzo dobrze mi się rozmawiało o przeróżnych, poważnych sprawach. Można by to podciągnąć pod przyjaźń, gdyby nie fakt, że Tinder był moją tajemnicą.

Co się działo w Twoim życiu, że kilkukrotnie usuwałeś swoje tinderowe konto?

Właśnie to poczucie zdrady, tajemnicy. Z jednej strony sekret podkręcał atmosferę, z drugiej – wzbudzał moje poczucie winy. Czasem bardziej się kogoś zdradza z drugim człowiekiem poprzez rozmowę niż tradycyjny seks. Więc kasowałam aplikację, starałam się zapomnieć o tamtych facetach, a po chwili znów do nich wracałam. Tinder ponownie kojarzył mnie z większością z nich. No i czekałam na te „matche”, sprawdzałam co chwilę ikonkę czatu. Naprawdę, co chwilę. Nawet  gdy przebudzałam się w nocy, chwytałam za telefon i patrzyłam, czy któryś z „moich facetów” przypadkiem nie napisał. W pewnym momencie wolałam z nimi pogadać, niż kochać się z własnym mężem… A podłączona do Tindera byłam praktycznie cały czas. W domu, w pracy, na imprezach ze znajomymi. Dokładnie tak – siedziałam ze znajomymi przy stoliku w pubie i pisałam z facetami z Tindera!

Moja przyjaciółka, która pokazała mi tę aplikację, była przerażona tym, co się ze mną działo. Wiedziała jak bardzo jest to niebezpieczne, jak bardzo potrafi zaangażować. Raz zagroziła, że powie o wszystkim Michałowi, jeśli się nie opamiętam. Wtedy skasowałam przy niej aplikację i powiedziałam, że ma rację i więcej Tindera nie odpalę. Co z tego, skoro w godzinę później aplikacja znów była w moim telefonie?…

Jednak pewnego dnia wydarzyło się coś całkiem nieoczekiwanego. Trudno opowiedzieć, co się działo wtedy w mojej głowie. Zrezygnowałam z wszystkich „par”. Już nie ilość „matchów” była dla mnie ważna, ale „realna” relacja, niemal związek, w nierealnym świecie.

Zakochałaś się?

To bardzo ciężki dla mnie temat i poniekąd wstydliwy. Owszem, myślę, że się zakochałam. Nigdy się nie spotkaliśmy, ale nasz „związek” trwał kilka miesięcy. Pewnie się zastanawiasz, jak to w ogóle możliwe? Jak można jedynie pisząc aż tak się wkręcić, zauroczyć kimś?… Patrz na mnie – można…

W zasadzie w jednej chwili weszliśmy do tej samej rzeki. On był po rozwodzie, miał córkę, ja byłam nadal chwilę po ślubie. Od początku nie ukrywaliśmy tego. Po pierwszej rozmowie okazało się, że mamy mnóstwo wspólnych tematów. Rozmawialiśmy o wszystkim, jak starzy kumple. Tak jakbyśmy się znali od dawna. Cały czas o nim myślałam: co u niego słychać, co robi, jak przeszedł mu dzień? Zerkałam w ekran komórki w oczekiwaniu na jakiś uśmiech, jedno słowo… On czuł to samo.

Wiedziałam jednak, że wchodząc głębiej w tę relację oddalam się od Michała. Czułam się okropnie, ponieważ w pewnym momencie byłam bardziej zaangażowana w związek na Tinderze niż w moje małżeństwo. Dlatego kilka razy próbowaliśmy zerwać tę znajomość. Rozmawialiśmy o tym, że tak dłużej nie możemy – ranimy siebie i innych dookoła. Ale dalej związek trwał. Chyba właśnie dlatego nigdy się nie spotkaliśmy. Bałam się tego, co mogłoby być…

I co się w końcu stało?

Obudziłam się pewnego dnia, po w zasadzie nieprzespanej nocy. Dokonałam wyboru. Usunęłam aplikację. Ale wiedziałam, że to może nie wystarczyć. Wielokrotnie już przecież do niej wracałam. Powiedziałam o wszystkim Michałowi… To było jedyne wyjście, bo wiedziałam, że sama sobie z tym nie poradzę. Wyszedł z mieszkania, jak tylko skończyłam mówić. Popłakałam się. Wrócił po kilku godzinach. Spytał czy kochałam tamtego. Skłamałam. Nie chciałam go już bardziej ranić. Prawda i tak by nic nie zmieniła.

Po kilku dniach rozpoczęłam terapię. Nałożyło się wiele spraw, z którymi musiałam sobie poradzić. Uzależnienie, niskie poczucie własnej wartości, ale też ból po stracie….

Nie kusiło Cię, aby wrócić do Tindera?

Oczywiście, że kusiło. Podjęłam jednak decyzję, że chcę być z Michałem i walczyć o nasze małżeństwo. Otworzyliśmy się bardziej, zaczęliśmy rozmawiać. Myślę, że jesteśmy na dobrej drodze.

 

Fot. Yogas Design, Unsplash.com