Skip to main content

„Uzależnienie to czubek góry lodowej”. Terapeutka o tym, jak gry wpływają na dzieci i młodzież

Współcześni rodzice mierzą się z wielkim wyzwaniem. Kiedyś bajkę czy grę włączało się tylko w domu, w specjalnych warunkach, bo do tego wymagany był konkretny sprzęt. Za dziećmi pokusa popatrzenia w ekran „nie wychodziła” z domu. Od kilku lat jest zupełnie inaczej. Dzieci mają świadomość, że w kieszeni mają sprzęt, który gwarantuje dostęp do wszystkiego. Nawet najmłodsze wiedzą, że któryś z opiekunów ma pod ręką smartfon, w którym w każdej chwili i w każdych okolicznościach można w kilka sekund włączyć bajkę czy dostać solidną dawkę emocji w postaci kolorowej gry. Jak się w tym odnaleźć? Jaki zagrożenia idą za udostępnieniem dzieciom atrakcyjnych gier, które kochają już przedszkolaki? Odpowiada Kamilla Sowińska, psycholog dziecięcy.

Redakcja: O uzależnieniu mówimy, gdy wykonywanie danej czynności zmienia nasz styl życia i stajemy się dysfunkcyjni w różnych dziedzinach. Dlatego rodzice drżą, kiedy widzą, że ich dzieci pozostawione same z grami, odcinają się, nie słyszą, co się do nich mówi, a żeby dostać do ręki smartfon, potrafią się nieźle nagimnastykować. Czy powinno nas to martwić?

Kamilla Sowińska: Myślałam o tym przed naszą rozmową i mam taką refleksję, że chyba o używaniu Internetu i gier powinniśmy rozmawiać szerzej, nie tylko w kontekście tego, co tam – w sieci i grach – jest złego, lecz również w kontekście zmian cywilizacyjnych. My cały czas odnosimy to, co dzieje się teraz, do tego, co było. Tymczasem w przypadku używania gier i nowych technologii dopiero budujemy nasze doświadczenie. Nie wiemy, jak będzie wyglądał świat w przyszłości, w którą dokładnie stronę pójdą zmiany. Gdybyśmy to wiedzieli, moglibyśmy zrewidować nasze patrzenie tu i teraz i określić, co tak naprawdę jest groźne, co jest słuszne i potrzebne.

Internet nie jest jednoznacznie zły, tak jak jednoznacznie zły jest np. alkohol. Gry podobnie. W moim gabinecie ostatecznie rzadko zjawiają się dzieci, które mają problem konkretnie z grami. Mam za to wielu pacjentów, którzy mają inne kłopoty emocjonalne, które są źródłem wszelkich chorób, w tym nałogowego używania Internetu i gier. Te uzależnienia to czubek góry lodowej.

A jeśli rodzice troszczą się o rozwój dziecka i jego emocjonalność, a jednak gry są dla niego najbardziej atrakcyjną formą spędzania czasu…?

W procesie rozwoju dziecka są elementy, które ten proces ułatwiają i dodają mu jakości. Gry nie za bardzo to robią, zwłaszcza jeśli mówimy o małych dzieciach i grach, które są dla nich najbardziej atrakcyjne. Tego typu gry, w których dostajemy dużo bodźców, dźwięków, emocji, kolorów dostarczają mózgowi tak dużo bodźców, że nie można porównać tego doznania z niczym, co naturalne.

Natura nie wyposażyła nas w umiejętności odbioru takiego nasilenia bodźców. Co więcej, nigdzie w naturze nie ma naraz tylu dźwięków, obrazów, kolorów, tyle akcji. Pod wpływem gier ośrodek przyjemności, zwany też ośrodkiem nagrody w mózgu, jest tak pobudzony, że gdy dzieci poznają ten smak, a potem się im go zabiera, to oczywiste, że do niego ciągną i się buntują. To naturalny odruch. Oczywiście wiedząc, że tak gry działają na mózg, musimy brać pod uwagę, że aktywowanie układu nagrody i stymulowanie go coraz bardziej i bardziej może prowadzić do uzależnienia. Wszyscy funkcjonujemy w ten sposób: przyzwyczajamy się do pewnej dawki przyjemności i by odczuć satysfakcję, po czasie potrzebujemy coraz więcej. Dlatego rodzice powinni robić wszystko, by dzieci rozwijały się prawidłowo, nie przestymulowały się, a z gier korzystały w sposób ograniczony.

To bardzo trudne. Rodzice ciągle zmagają się z negocjacjami: „mamo, jeszcze 5 minut” oraz irytującym brakiem reakcji na hasło: „zostaw ten telefon/komputer”…

Jeśli dziecko potrafi czerpać pełną przyjemność i radość tylko z gier, to rodzic nie ma szans przebić się przez to z czymkolwiek. Nie da rady zaproponować dziecku czegoś w zamian, co ucieszy je tak samo. Dlatego w tym wszystkim najważniejszy jest balans, który zachowamy od samego początku obcowania dziecka z Internetem i grami. Warto opóźnić wejście dziecka w ten świat maksymalnie jak się da, a wcześniej pokazywać, że fajne jest zwykłe życie, zwykłe czynności, które robimy razem. Dzięki temu, że dziecko pozna smak prawdziwej bliskości z rodzicem, współdzielenia zainteresowań i tak dalej, ryzyko zatopienia się w świecie gier bez reszty jest o wiele mniejsze.

Jeśli rodzice widzą, że granie zawsze idzie w stronę tego, by jeszcze więcej grać, jeszcze dłużej, to powinni postawić na balans, zmienić proporcje czasu poświęcanego na gry, wprowadzić porządek dnia i proponować zajęcia, które dzieci będą w stanie docenić. Do tego potrzebne jest pełne zaangażowanie rodziców. To nie zadziała, kiedy powiemy: teraz nie graj, idź poczytać. Musimy dać dziecku swoją uwagę, czas, czułość, by to zadziałało. Ponadto, jeśli tego balansu zabraknie od początku, dzieciom będzie bardzo trudno się go nauczyć po czasie.

Powiedziała Pani, że rodzice powinni opóźnić moment wejścia w gry najdłużej, jak się da. Tymczasem obecnie już przedszkolaki mają swoje kultowe gry, które są silnym elementem popkultury. Chyba najlepszym przykładem będzie tu Minecraft. Od tego nie da się odciąć nawet 5-latków.

Nie twierdzę, że powinniśmy dzieci odcinać. Jeśli zrobimy z gier owoc zakazany, dziecięca ciekawość będzie jeszcze większa. Negatywnie zadziała też robienie z możliwości grania formy nagrody i kary w postaci zakazu grania. W ten sposób sami stawiamy gry na piedestale i sugerujemy dziecku, że jest to coś, o co warto się starać.

Idealnie byłoby, gdyby rodzice wchodzili w gry razem z dzieckiem i sprawdzali, co dziecku udostępniają. Nie chodzi tylko o to, czy treści są odpowiednie, ale o zaangażowanie, uczestnictwo, o granie jako czynność, która nas scala, a nie różni.

Polecam rodzicom zadać sobie dwa pytania: co zabieram dziecku, gdy zabieram mu grę. I co zabieram dziecku, gdy daję mu grę. Bądźmy w tym szczerzy, spójrzmy szeroko, nie mierzmy dzieci własną miarą pt. „bo za naszych czasów….”, a odpowiedzi staną się drogowskazami, jak powinniśmy podchodzić do gier.

Całkowite odcinanie się i tworzenie dla dziecka bańki nie jest dobrym pomysłem. Może się jednak sprawdzić tymczasowe odcięcie. Jeśli dzieci nie mogą się skupić na niczym innym, nie są w stanie wymyślić żadnej zabawy, bo w pokoju jest telewizor z konsolą, można konsolę na jakiś czas wynieść i sprawdzić, co się stanie. Dzieci pewnie jeden czy dwa dni się pobuntują, a potem znajdą sobie zajęcie, a przy okazji nabędą nowe kompetencje.

Można też ograniczać gry poprzez zarządzanie czasem. Niech będą one dostępne np. 3 dni w tygodniu przez godzinę po obiedzie. I to wszystko. To sprawi, że w innych porach dnia dzieci nie będą brały pod uwagę, że mogą pograć, przekierują myśli w inną stronę, możliwość grania nie będzie ich rozpraszała.

Czy gry, w których mamy do czynienia z łatwym i szybkim zyskiem, nagrodami, pokusami mogą wykształcić nawyki lub mechanizmy, które potem zbliżą dziecko do uzależnienia nie tylko od gier, ale np. od hazardu?

Wskazałabym tu inny czynnik. Same gry i ich specyfika mogą stanowić problem na kolejnym etapie budowania się mechanizmów nałogu. Jako rodzice powinniśmy brać pod uwagę to, co dzieje się wcześniej. Jeśli zadbamy o życiowy balans dziecka, zbudujemy z nim więzi, to ryzyko uzależnienia się od czegokolwiek, nie tylko gier, hazardu i Internetu, będzie o wiele mniejsze.

Oczywiście, że niektóre gry skonstruowane są w taki sposób, by wciągać, zachęcać do wydania pieniędzy, są personalizowane, przez co gracze mogą mieć do nich emocjonalny stosunek. Jednak wszystko to pozostanie w sferze rozrywki, nie stanie się celem i sensem. O to jako rodzice powinniśmy się starać.

W praktyce chodzi o relacje, ale i narrację, jakiej używamy wobec dziecka. Jeśli traktujemy dziecko z góry, nie interesujemy się tym, co mówi, nie słuchamy potrzeb, tylko narzucamy, raczej nie staniemy się sojusznikami, którzy mogą pozytywnie je kształtować. Dlatego naszą rolą jest obserwowanie dzieci, ich reakcji na różne sytuacje i dopasowywanie rozwiązań do danego dziecka. Z doświadczenia terapeuty dziecięcego wiem, że nie ma uniwersalnych odpowiedzi i rozwiązań.

Dziękuję za rozmowę.

Kamilla Sowińska – psycholog dziecięcy i młodzieżowy.

Fot. Paweł Kadysz, Unsplash.com