Skip to main content

Jak rozpoznać i pokonać demona bulimii

„Bulimia to kusząca choroba, bo daje złudzenie kontroli nad swoim ciałem. Niby można się najeść, nacieszyć smakiem, nasycić, a tak naprawdę tego nie przetrawić i nie ponieść konsekwencji swojego łakomstwa. (…) Niestety, to tak nie działa…”. O tym, jak rozwija się bulimia i jakie są jej motywy oraz o tym, jak wygląda życie „po“ rozmawiamy z psycholożką i psychoterapeutką, Katarzyną Kucewicz.

Ewa Bukowiecka-Janik: Czy bulimia to uzależnienie?
Katarzyna Kucewicz: Rzeczywiście, istnieje taki trend w rozpatrywaniu zaburzeń odżywiania jako zaburzeń pokrewnych uzależnieniom z tego względu, że mechanizm kompulsywnego objadania się jest bardzo podobny do mechanizmów towarzyszących nałogom. Jedno i drugie to niekontrolowane zachowania, które są kontynuowane mimo racjonalnych przesłanek, że należałoby zaprzestać. To impulsywne działania, pod wpływem emocji i potrzeb, które swoją mocą przesłaniają zdrowy rozsądek. Tak jak alkoholik nie zazna spokoju nim się nie napije, tak bulimiczka nie poczuje ulgi, póki nie przeczyści swojego organizmu.

E.B.-J.: Czy można zatem powiedzieć, że bulimia jest uzależnieniem od prowokowania wymiotów lub przeczyszczeń?
K.K.: Nie do końca. W bulimii istotny jest cały ten mechanizm – od kompulsywnego jedzenia wszystkiego, co wpada w ręce, aż po rytuał przeczyszczenia. Wszystko opiera się na nieumiejętności kontrolowania emocji. Jednym z podstawowych mechanizmów, jak w każdym uzależenieniu, jest mechanizm nałogowego regulowania uczuć. Uzależnienia różnią się między sobą tym w jaki sposób emocje są opanowywane przez chorego. Bulimiczki potrafią tylko w jeden sposób pozbyć się nieznośnego napięcia – objadając się i wymiotując.

E.B.-J.: Można zatem powiedzieć, że bulimia jest poszerzoną o prowkowanie przeczyszczeń wersją jedzenioholizmu?
K.K.: Prawie. Jedzenioholiczki mają nieco inne motywy niż bulimiczki. Te pierwsze zaznają ulgi już po zapełnieniu żołądka, a bulimiczki – dopiero po jego opróżnieniu. Element przeczyszczenia jest dla nich kluczowy, bo inna jest też idea: jedzenioholiczki nie cierpią z powodu kompleksów wagi i wyglądu zewnętrznego, a u bulimiczek to jest motyw przewodni, który podkręca chorobę i często leży u jej podnóża. Bulimia stoi bliżej anoreksji – te dwie choroby łączy przemożna potrzeba atrakcyjności, którą wymusza na nas dzisiejszy kanon piękna wykreowany przez media. Choroby te w dużej mierze dopadają kobiety, które wykonują zawody związane z dobrym wyglądem – modelki, aktorki itd. Ten świat, który wciąga dziewczyny w chorobę, jest bardzo cyniczny, bo gdy tylko osoby wyżej w nim postawione zorientują się, że dana kandydatka na modelkę choruje, eliminują ją, bo wiedzą, że jest słaba psychicznie.

E.B.-J.: To oznacza, że bulimia i anoreksja mają te same przyczyny?
K.K.: Częściowo tak. Bulimia często idzie w parze z zaburzeniami typu border-line lub depresją, rzadko występuje saute. Nie miałam nigdy pacjentki, która doskonale radziłaby sobie ze wszystkim, poza tym, że prowokuje wymioty… Nadrzędnymi problemami bulimiczek są niska samoocena i brak samoakceptacji. Bulimiczki nie szanują swojego ciała, nie doceniają siebie, nie dostrzegają swojej wartości. To wszystko przekłada się oczywiście na relacje z innymi, bo deficyty jakoś trzeba zapełnić i w pierwszym odruchu pomocy szuka się w drugim człowieku, a relacje budowane na takich fundametach są z definicji toksyczne.

E.B.-J.: Bulimiczki muszą być zatem bardzo samotnymi osobami…
K.K.: Tak, mimo że często dostają wsparcie z zewnątrz. Bulimiczki i anorektyczki cechuje wstyd, który również blokuje relacje. Bulimiczki nie radzą sobie z triadą emocji: lękiem, smutkiem i złością, co więcej, podobnie jak anorketyczki, mają przekłamany, fałszywy obraz własnego ciała. Dziewczyny mają wrażenie, że są brzydsze i grubsze niż inne kobiety w ich otoczeniu. Porównują się i widzą same wady do tego stopnia, że rzeczywiście patrząc w lustro, widzą fałdki zamiast kości. To złudzenie podsyca efekt „chomiczych policzków“.

E.B.-J.: Co to znaczy?
K.K.: To obrzęk twarzy, który pojawia się u bulimiczek na skutek wymiotowania. Ale to tylko jeden z bardzo wielu zdrowotnych skutków tej choroby. O anoreksji mówi się, że jest chorobą śmiertelną – z bulimią jest tak samo. To trudna, przewlekła choroba, która szanse na wyzdrowienie daje zaledwie połowie chorych. Proszę sobie wyobrazić, tylko 50 proc. bulimiczek ma szansę na skuteczną psychoterapię! Reszcie grozi albo rezygnacja z terapii, albo intensywne nawroty. Mam bardzo wiele pacjentek, które na początku mają potrzebę pracy nad sobą, zmieniania swojego życia, a kiedy po kilku miesiącach udaje się im wytrwać bez wymiotowania i kompulsywnego objadania się, na fali złudzenia, że wszystko jest już okej, rezygnują i nie dają się przekonać, by w nowe życie wkraczać z przewodnikiem w postaci psychoterapeuty.

E.B.-J.: Pani zdaniem to konieczne?
K.K.: Oczywiście. Głody i nawroty w bulimii działają tak samo, jak w przypadku osób uzależnionych od alkoholu, hazardu czy seksu. Pojawia się nagle ogromna, obezwładniająca wręcz potrzeba objadania się i przeczyszczenia, i koniec. Żeby umieć to opanować potrzebna jest praca nad tym, co wywołuje nawroty. Miałam kiedyś pacjentkę, która przez lata chorowała, a później, w trakcie terapii, wyprowadziła się na studia. I tam – w nowym życiu, nowym otoczeniu, nowym domu bulimia nie dawała jej się we znaki. Natomiast kiedy tylko wracała do domu rodzinnego, gdzie przed laty rozgrywał się jej dramat, w który była zaangażowana cała rodzina, a przede wszystkim jej matka, moja pacjentka wiedziała z góry, co się będzie działo. Że się naje, a potem zamknie w łazience, by zwymiotować…

E.B.-J.:  I nie dało się nic zrobić?
K.K.: Dałoby się gdybyśmy pracowały dalej nad motywami. Bo często bulimia jest konsekwencją zaburzeń w relacjach matki z córką – nie powinny one przypominać relacji przyjacielskich czy koleżeńskich. Rodzicielski dystans jest bardzo potrzebny. Często też zachowania bulimiczne są wyrazem agresji i buntu wobec rodziców i bliskich. Dzieci nie potrafią się sprzeciwiać rodzicom, kiedy oni źle je traktują, kiedy obarczają je swoimi problemami. Dziecko nie powie asertywnie „mamo, to nie moja sprawa, że tata cię zdradza“, tylko pójdzie zwymiotować.

E.B.-J.: Czyli „wywoływaczem“ nawrotu może być konkretna sytuacja emocjonalna, która kojarzy się z chorobą. Coś jeszcze?
K.K.: W ogóle każda sytuacja, która wytrąca chorego z równowagi. Tak jak wspominałam, kompulsywne objadanie się i przeczyszczanie to sposób regulowania emocji. Bulimiczka na terapii jest zagrożona za każdym razem, gdy napotka na swojej drodze trudności emocjonalne – czy to w pracy, czy w szkole czy w relacjach z ludźmi. Bulimiczki z pozoru są twardzielkami – niby w trudnych dla siebie sytuacjach biorą wszystko „na klatę“, a później w łazience to odreagowują. Z pewnością nie jest tak, że nadrzędną nad emocjami rolę „wywoływacza“ gra pełna lodówka. Tak jak pub pełen ludzi może „złamać“ trzeźwiejącego alkoholika, tak bulimiczka musi mieć motyw emocjonalny, by się najeść i zwymiotować.

E.B.-J.: A czy istnieją jakieś dietetyczne zalecenia dla bulimiczek na terapii? Np. by omijać fast foody lub cukiernie?
K.K.: Wiele zależy od tego, na jakim etapie zaawansowania jest choroba u danej pacjentki. Zazwyczaj najpierw pracujemy nad psychicznym nastawieniem do terapii, do siebie, do choroby, a dopiero później wprowadzamy pracę z dietetykiem. M.in. dlatego, że zadaniem dietetyka jest również pokazanie bulimiczkom w praktyce, co to znaczy zadbać o siebie. Często bulimia sieje tak duże spustoszenie w organizmie, że prócz dietetyka potrzebny jest również lekarz, bo sama dobra dieta i zaprzestanie wymiotowania nie wystarczą, by pacjentka mogła dojść do siebie. Problemy z zębami, szara cera, wypadające włosy to tylko kilka pierwszych objawów, widocznych na pierwszy rzut oka. Dalej są problemy z całym układem trawiennym, przełykiem, żołądkiem… Bulimia dewastuje organizm, jak każde uzależnienie.

E.B.-J.: Czy ta dewastacja bywa tzw. upadkiem na dno i powodem do podjęcia leczenia?
K.K.: Tak, bo powoduje frustrację – w końcu bulimiczkom chodzi o to, by wyglądać lepiej, a skutek osiągają dokładnie odwrotny. Jednak zdecydowanie częściej dziewczyny trafiają na terapię z powodów emocjonalnych – kiedy chłopak się dowie o chorobie i stawia ultimatum „albo coś z tym zrobisz, albo odchodzę“, kiedy nałóg zaczyna komplikować im życie zawodowe lub kiedy nie mogą już znieść niechęci do siebie i do swojego ciała. W tym ostatnim przypadku bulimia „wychodzi“ rykoszetem i dowiaduję się o niej przy okazji zupełnie innych problemów. Bulimiczki często umniejszają wpływ swojej choroby i mówią mi np. że lekko się przeczyszczają. A później dowiaduję się, że wymiotują dwa razy dziennie i są zdziwione, kiedy mówię, że takie wymiotowanie to nie jest „lekkie przeczyszczenie“. Bulimia to kusząca choroba, bo daje złudzenie kontroli nad swoim ciałem. Niby można się najeść, nacieszyć smakiem, nasycić, a tak naprawdę tego nie przetrawić i nie ponieść konsekwencji swojego łakomstwa. Dziewczyny na terapię trafiają wtedy, gdy orientują się, że niestety to tak nie działa – że nie przynosi im to ulgi, a jeszcze bardziej je obciąża i ciągnie na dno.

E.B.-J.: Czy bulimiczka po terapii ma szansę usiąść do stołu spokojnie i bez napięcia zjeść ze znajomymi kolację? Czy do końca życia będzie towarzyszył jej dyskomfort, gdy zostanie sama i będzie miała przed sobą miskę popcornu?
K.K.: Wszystko zależy od tego, jak dobrze poradzi sobie z destrukcyjnymi mechanizmami, które przez lata rządziły nią i jej chorobą. Jeśli praca z terapeutą zaowocuje rekonstrukcją samooceny, pewności siebie i szacunku do siebie samej, to wszystko będzie dobrze. Bardzo ważne jest zakorzenienie w świadomości pacjenta przekonania, że przeszłość nie musi determinować przyszłości. Że to, co przed nami zależy od nas. Od tego, co postanowimy tu i teraz. Jeśli to się uda, można szczęśliwie żyć z pełną lodówką i z radością siadać do suto zastawionego stołu. Tego życzę wszystkim chorującym dziewczynom!

E.B.-J.: Dziękuję za rozmowę!

Rozmawiałam Ewa Bukowiecka-Janik
Współpraca: Dorota Bąk

Katarzyna Kucewicz – psycholożka, psychoterapeutka, właścicielka Centrum Psychoterapii Kucewicz&Piotrowicz. Pracuje m.in. z osobami cierpiącymi na zaburzenia odżywiania.