Skip to main content

Wcale nie jestem zbyt chuda!

Być może i ty powtarzasz to sobie lub innym. A może ktoś z bliskich Ci osób ostatnio bardzo schudł, zmienił się nie do poznania tak fizycznie jak i z zachowania – i choć bardzo chcesz pomóc, twoje starania spotykają się z odrzuceniem i złością, a słowa z zaprzeczeniem. Prawdopodobnie jesteś zagubiony, nie wiesz co się dzieje i co możesz jeszcze zrobić.

Anoreksja jest dla wielu ludzi straszną chorobą. Nie potrafią zrozumieć jak można doprowadzić siebie do stanu totalnego wycieńczenia, a często także na granicę śmierci. Bliscy osób chorych nie wiedzą jak się zachować, co robić i jak pomóc. Ja też, jeszcze przed chorobą, nie potrafiłam nawet wyobrazić sobie jak osoba chora na anoreksję na nią zapada i się w niej utrzymuje. Lubiłam jeść, jak każdy, i myśl o tym, żeby odmawiać sobie tej przyjemności była niewyobrażalna. Ale kiedy zaczęły do mnie dochodzić myśli, że może jednak mam jakiś problem z jedzeniem, straciłam 30 kilogramów od pierwotnej wagi, nie wiedziałam co się ze mną dzieje, byłam ciągle zmęczona i rozdrażniona, ale nie od razu łączyłam to z tym, że moja dzienna racja żywieniowa to parę kromek chrupkiego pieczywa, sałatka na obiad i jabłko na kolację. A i tak uważałam, że to za dużo.

Nie zauważyłam momentu, w którym moje zachowania żywieniowe przyjęły taką drastyczną formę. Teraz wiem, że to było nie do uchwycenia. Ograniczałam ilość swojego jedzenia, ale jednocześnie utrzymywałam w samej sobie pewność, że nie robię nic złego. A nawet, że robię dobrze, bo przecież mniej jem. Co więcej, odsunęłam się trochę od znajomych, przecież wiedziałam lepiej, że ze mną jest wszystko w porządku. Zaczęłam myśleć o innych ze złością, bo nie rozumieją, że nic złego nie robię. I czułam się lepsza. Lepsza, bo potrafiłam narzucić sobie reżim. Potrafiłam go utrzymać. A skoro nikt mnie nie rozumiał, to zaczęłam ukrywać to, co robię i ile jem.

Kiedy ktoś pytał mnie, jak to się stało, że schudłam, mówiłam, że po prostu mniej jem. Tak było na początku. Jadłam to samo co inni, tylko mniej. Tak sobie to tłumaczyłam. Tymczasem szybko zaczęłam jeść zupełnie co innego, zupełnie sama, według mi tylko znanych wytycznych. Nie tknęłabym już czegoś, w czym mogła być choć kapka tłuszczu czy cukru. Doszło do tego, że z czasem nie mogłam już nawet zjeść tego co inni, bo naprawdę źle się po tym czułam. Mój organizm przyzwyczaił się do tak małej ilości kalorii i lekkostrawnego jedzenia, że gdy zjadłam choć trochę więcej, czułam się przejedzona. Poczucie winy, jakie łączyło się dla mnie z jedzeniem i lęk przed „byciem grubą” oraz czynność jedzenia skutecznie odstraszały mnie od jedzenia.

Mimo niedowagi i przerażającego wyglądu nie przyznawałam się nawet sama przed sobą, że tak wyglądam. Tylko to, że tak mało jadłam pozwalało mi czuć, że cokolwiek znaczę, utrzymać iluzję władzy nad sobą i dobrze o sobie myśleć. Bez tego wszystkiego czułam się zerem. Nie miałam dla siebie żadnej wartości. Dlatego też tak kurczowo trzymałam się choroby.

Bagatelizowałam powagę swojej sytuacji. Nie zauważałam i wystających kości, jak i wypadających włosów. A brak miesiączki nawet mnie cieszył, bo co w tym przyjemnego? Było mi niemiłosiernie zimno, nawet w dwóch swetrach. Słuchając o spustoszeniach, jakie to czyni w moim organizmie, puszczałam to wszystko mimo uszu.

Moim celem było niejako „wyzwolenie” się od jedzenia, a stałam się jego niewolnikiem. Nie potrafiłam już o niczym innym myśleć. Pomimo tego, że nie czułam głodu, to mój organizm wiedział, jak bardzo jest wycieńczony. Po głodowym śniadaniu myślałam już o tym co zjeść na obiad, żeby tylko nie było „tuczące”. Bo na pamięć znałam wartości kaloryczne wszystkich produktów, jakie jadłam i większości tych, których nie spożywałam.

Po jakimś czasie to wszystko zaczęło mi strasznie ciążyć. Nie miałam na nic siły, jeść nie chciałam, nie miałam żadnej chęci życia. Wtedy potrzebowałam tego, żeby ktoś zdecydował za mnie co robić. Nie żeby mi mówiono, jak ze mną źle. Chciałam, żeby ktoś rozmawiał ze mną o zwykłych tematach, o bzdurach nawet, tylko nie o wadze. Czułam jak bardzo jestem zagubiona i zmęczona. Chciałam tylko, żeby ktoś pokazał mi drogę do wyjścia z tego. Najlepiej łatwą. Takiej się spodziewałam. Nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, że wyzdrowienie będzie dłuższe niż zapadnięcie w chorobę. Mimo niesamowicie złego samopoczucia ciągle było we mnie przekonanie, że nie mogę przytyć. Psychiatra, do której chodziłam w związku z depresją, po jakimś czasie, kiedy już mogłam w miarę logicznie myśleć, dała mi numer telefonu do psychologa. Nie chciałam do niego iść, poczułam się trochę lepiej i to też pozwoliło mi myśleć, że nie jest ze mną najgorzej i że nie jestem chora na anoreksję. Jednak poszłam, ale tylko raz, bo ciągle nie potrafiłam się przyznać do choroby. I nic się nie zmieniło. Zaczęłam studia, spotykałam się z nowymi znajomymi, chodziłam na imprezy, ale ciągle byłam przerażająco chuda, stale myślałam o jedzeniu, mało jadłam, zaczęłam jeszcze bardziej ukrywać swój problem, jeść w samotności. Gdzieś głęboko tliła się we mnie iskra świadomości swojego stanu. Jednak jeszcze nie na tyle by „wziąć się za siebie”. Teraz, przypominając sobie, ile wtedy jadłam, dostaję dreszczy. To naprawdę były głodowe porcje.

I znowu, po jakimś pół roku zaczęła się depresja i brak sił. Tym razem poszłam do psychologa. Już wiedziałam, że sama sobie nie poradzę. Przez rok utrzymywałam w sobie wiarę w to, że albo nic mi nie jest, albo sama sobie poradzę. Teraz się poddałam. Przeszkadzały mi ciągłe ponaglania, że nic nie jem i źle wyglądam. Nic więcej za tym nie szło, tylko wyrzuty. Doszło do mnie, że sama muszę wziąć się za siebie. Nikt mnie nie rozumiał, czułam się nie jak chora, ale jak wariatka albo rozkapryszona dziewczynka. Chociaż wiem, rozumiem, że można tak myśleć, patrząc z zewnątrz na to, co robiłam, mówiłam, jak się zachowywałam.

Dopiero psycholog przyjął mnie bez oceniania, bez wyrzutów. Sama dla siebie miałam ich wiele i słyszałam zewsząd. I stanowcze nazywanie mojego stanu anoreksją też mi pomogło. Nie pozwalało uciekać w usprawiedliwienia na temat mojego jedzenia, ale dawało otuchę, że skoro jestem chora, to mogę wyzdrowieć. Brak skupiania się tylko na jedzeniu też był pomocny. Miałam dosyć mówienia o tym, że muszę przytyć, kiedy czułam, że to wcale nie rozwiązałoby moich problemów. O 20 kilogramów więcej, czy o 5 kilogramów mniej – w tamtym czasie czułabym się tak samo źle. Oczywiście przytycie było też ważną sprawą – ale nie mówiliśmy o tym jako o celu samym w sobie, który rozwiąże wszystkie problemy – lecz jak o poprawie zdrowia.

Powiązanie mojej wagi z innymi, głębszymi problemami wtedy mnie uderzyło. Byłam tak mocno zasłuchana w opinie otoczenia, że moim jedynym problemem jest chudość i ilość jedzenia, że tylko to zauważałam. Potrzebowałam tego przekierowania, skupienia się na czymś innym, a nie ciągle na wadze i jedzeniu. Nikt inny mi tego nie dawał, dopiero potem próbowałam uświadomić to innym. Powiedzieć, żeby nie widzieli we mnie tylko wychudłej, głodzącej się dziewczyny.

Zdecydowałam się przytyć sama. Nie szło mi najlepiej, ale powoli przyzwyczajałam samą siebie do nie zwracania bacznej uwagi na każdy kęs. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam odczuwać głód. I było to dla mnie dziwne uczucie. Przez długi czas zabijałam go w sobie, a teraz, kiedy zaczęłam go czuć nie od razu wiedziałam co z nim „zrobić”. Nie było łatwo od początku nauczyć się reagować na ten prosty sygnał, który przez więcej niż rok tak bardzo komplikowałam. Już nie pamiętałam, jak to zrobić, żeby głód nie był dla mnie stałym uczuciem, tylko sygnałem do posiłku. Podpatrywałam innych, kiedy mówili: „jestem głodny, zjadłbym coś” i starałam się znowu rozpoznawać w sobie to uczucie.

Nauczyłam się prosić o pomoc, mówić o tym, czego oczekuję, ale też nie przejmować się opinią innych tak bardzo. I z drugiej strony – przyjmować wsparcie, dyskutować z oczekiwaniami otoczenia, brać pod uwagę rady bliskich. Nauczyłam się znowu jeść, tak jak przedtem, bez myślenia, jak to jedzenie może na mnie wpłynąć. Chora na anoreksje myśli, że jest wyjątkowa. Ja też tak myślałam. Dopiero teraz wiem, że anoreksja nie czyniła mnie kimś nadzwyczajnym.

Autor: Marta Plata
Źródło : http://psychotekst.com/